środa, 21 września 2011

dotacja ,wariacja,bum....

dwa lata temu kiedy po trzech latach poszukiwań swojego miejsca na ziemi , znaleźliśmy to w którym obecnie próbujemy się odnaleźć , jednym z czynników który zadecydował o kupnie był fakt ,iż
2,5 ha gospodarstwo prócz odremontowanego domu w którym mieszkamy , czterech stodół  gotowych do szaleństw i przeróbek, posiadało również drugi dom do kapitalnego remontu.Strzaszydło  na które patrzyłam przez prawie dwa lata przez kuchenne okno...
Oczami wyobraźni widzieliśmy w nim mały, przytulny, pensjonat lub lepiej brzmi dom dla gości , gdzie mogłabym każdy pokój zaaranżować jak chcę , dobierać kolory, meble, dodatki.....
Pełni nadzieji zaczęliśmy się starać o dotację unijną na remont strzaszydła .... po uzyskaniu pozwoleń na budowę , projektów,kombinacjach z meldunkiem ;),kosztorysach inwestorskich i całej tej biurokracji, po 6 miesiącach otrzymaliśmy kilkanaście stron uwag do wydawałoby się kryształowego, dopracowanego wniosku....poprawiliśmy i ....mimo to odbiliśmy się od ściany...człowieczek rozpatrujący wniosek zinterpretował po swojemu pewien obligatoryjny według niego punkt ..
ponieważ prowadzę działanośc ,dom gościnny zanim będzie użytkowy , juz na etapie projektu musi być zgłoszony jako usługowy , tym  samym musi być na dziłałce usługowej.....co oczywiście w przypadku kiedy w gminie jest plan zagospodarowania jest nie mozliwe do zmiany od ręki....paradoks , jako rolnik tworzący agroturystykę nie musiałabym tego zgłaszać ani nawet później płacić podatków z tego tytułu, no i oczywiście byłabym w Krus ....ale jako osoba posiadająca jednoosobową działanośc gospodarczą juz jestem inaczej traktowana nie wspominając o złodziejskim Zusie ....
Dotacja upadła ....będziemy starać się o kolejną ,ale to dłuuuuuuuuuuga droga...
Abym ze spokojem patrzyła przez okno , czekając dłuuuuuuuuuugie lata na werdykt , mój Andrzej przeprowadził lifting przyszłego domu dla gości. Samodzielnie usunął drewnianą "narośl" ;) przylkejoną do eleacji, skuł tynki, "rzucił "coś na elewację i dorobił okiennice...dostawiłam trochę kwiatów, homonto i jakoś uśmiecham się patrząc na dziedziniec...czekając ;)

niedziela, 18 września 2011

amore pomidore ..suszymy pomidory

No i minął bezpowrotnie ostatni weekend lata …przepiękny , słoneczny, radosny, zebraliśmy ostatnie, a zarazem pierwsze w naszym „dorobku ‘ pomidory. Z miłości do włoskiej kuchni , zapachów, smaków kolorów i z pragnienia uwięzienia choć odrobiny lata , pokusiliśmy  się na ususzenie wyhodowanych pierwszy raz pomidorów. Niestety nie na słońcu, a w elektrycznej suszarce. Suszone w domu pomidory ( można oczywiście też w piekarniku) są bez porównania lepsze niż kupione w sklepie. No i cena nie poraża ….Są miękkie, soczyste, zapewne nie przetrwają w naszej spiżarce tygodnia J

Składniki:
  • pomidory (1kg na słoik) –użyliśmy własnych, ale ponoć najlepsza odmiana to podłużne rzymskie
  • oliwa – my dodaliśmy oliwy z oliwek, ale można też mieszać olej z oliwa o różnych aromatach
  • zioła i przyprawy –tu nie ma żadnych ograniczeń , co komu pasuje , dodaliśmy bazylię i oregano
  • czosnek – według uznania, my dużo i ostro ;)
  • ocet – użyliśmy winnego
  • sól
Przygotowanie( tu wersja piekarnikowa , w suszarce wszystko tak samo tylko prościej , włączamy przycisk i czekamy ;)
    - Pomidory kroimy na połówki (większe na ćwiartki) i łyżką usuwam pestki z gniazdem nasiennym
    -Układamy dosyć ciasno na talerzach suszarki lub blasze piekarnika , skórką do dołu ,solimy
    -Piekarnik nastawiamy na temperaturę ok. 80 st. C z termoobiegiem Otwarty piekarnik, na niskim poziomie po 4 godzinach w piekarniku krawędzie pomidorów zrobią się jasne, następnie pomidory zaczną zmniejszać swoją objętość i delikatnie się kurczyć. Wyjmujemy kiedy są mocno pomarszczone ale nie jak chipsy;)
    -Doprawiamy po wyjęciu dowolnymi ziołami, skrapiamy octem i mieszamy
    - Do wyparzonych słoików z czosnkiem układamy  pomidory jeden po drugim ale nie do końca ponieważ po dolaniu złotej oliwy napęcznieją.
    - Podgrzewamy dosyć mocno olej i zalewam nim słoiki zamykamy i odwracamy do góry dnem, aby w ten sposób same się wekowały. Uwaga na zagotowany za mocno olej – zesmażą się jak frytki jeśli przesadzimy z temperaturą
    - Tak zaklęte w słoiczkach kolory lata następnego dnia gotowe są do spożycia
      Spożycia właściwie jeśli chodzi o mnie ze wszystkim, o kazdej porze i w kazdej ilości ,do wszystkiego mi pasują , kanapek, sałatek, dań ciepłych , właściwie tylko w wersji słodkiej ich nie próbowałam ;) ale może to jeszcze przede mną


       I to na tyle , a jaka satysfakcja ……
      polecam przesmaczny blog z pomidorami w tytule ;)

      piątek, 2 września 2011

      jadą wozy kolorowe...

      z tym naszym etno campingiem było tak ,szukając pomysłu na nietypowe formy noclegów objeliśmy taki oto kierunek : skoncentowac się na wędrowcach, nomadach których łaczy umiałowanie wolności i umiłowane zwierzę mojego lubego czyli kuń oczywiście :) tym tropem idąc mamy już Indian Ameryki Pólnocnej w tipi , Ludy wędrowne z Azji , głównie Mongolii w Jurcie lub tzw. gerze ,chcemy aby kolejnym lokum noclegowym był  Vardo - wędrowny wóz cygański z taboru....
      bedzie nam dane albo i nie - posmakować rozkosznych klimatów bohemy (swoją drogą nazwa powstała od łacińskiego słowa oznaczajacego Czecha (sic)kiedys bowiem królowała teoria ,iż Romowie właśnie z Czech pochodzą)
      ... poszukuję konstrukcji do przerobienia co w miarę odda kształt karawanu, ręsztę powoli mozolnie spróbujemy stworzyć od zera... malowanie ,sztukateria, drapowania, pewnikiem ktoś nam powinnien w tym pomóc ale większość spróbujemy sami.Ale bez bazy ani rusz...
      Jest jeszcze alternatywa aby konstrukcję metalową obudować sklejką i resztę dorabiać ...zobaczymy , najchętniej kupiłabym stary wóz cygański który nikomu juz się nie przyda i odnowiła.Niestety jak wspomniałam w Polsce to raczej nie możliwe , jedyne oryginalne wozy stoją w Tarnowie w muzeum , a za granicą ceny są porażające ! W Anglii jest sporo  oryginałow, ale tez duzo firm które robią takie cacka od podstaw...gdyby ktoś słyszał o opuszczonym , zdezelowanym wozie wdzięczna będę za namiar.

      czwartek, 1 września 2011

      Jak to z lawendą było..

      miejsce ochrzciliśmy mianem Rancho Lavender , szukając połączenia końskich ciągot Andrzeja i moich lawendowych....postanowiliśmy nawet na wiosnę zeszłego roku porwać się z motyką na słońce- zasadzić hurtem tysiąc sadzonek królowej Prowansji....I jak to ludzie z miasta popełnilismy wszystkie mozliwe błędy w tworzeniu plantacji.Chociaż przebadaliśmy z grubsza ziemię i wydawała się wystarczająco bogata w wapń, to jednak ....
      1.Posadzilismy ją (wszystko własnoręcznie) wczesnym latem zamiast wiosną ,zajęci pracą w mieście ciągle nie mieliśmy na to czasu (biedaczka odstała w doniczkach trochę dni..)
      2.Był okropnie suchy i gorący lipiec , a potem przyszła okrutna zima i majowe przymrozki ze śniegiem
      3.Okazało się ,że wszystko do kupy jej nie posłużyło.... plantacja nie przeżyła, prawie tysiąc sadzonek nie odbiło;(
      4.nasza pierwsza rolnicza klęska nie dawała mi spokoju , zadając po czasie niestety setki pytań dziewczynie która nam sprzedała sadzonki doszliśmy do sedna sprawy - na ziemi o której nic nie wiedzieliśmy kupując 2 ha ,tzn. o jej przeszłości rolniczej -stosowana była chemia która pozostaje w glebie do 5 lat utrudniając wzrost niektórych roslin. Ot rozwiązanie zagadki.















      Morał więc taki parafrazując Cycerona - Kto nie zna historii rolniczej swej ziemi zawsze pozostanie dzieckiem w szkole upraw..
      na wiosnę tego roku sto szdzonek które dawały nadzieję przesadziłam bliżej domu do innej nie uprawianej ziemi,zaczniemy tym razem powoli... nie odrazu Rzym zbudowano i powiniśmy o tym pamiętać we wszytkich życiowych przypadkach....
      Nazwa z lawendą została,czekając na lepsze czasy

      na zdjęciach nasze lawnedowe początki...

      a tu obrazek z ......2 MAJA 2011!!!!